W poszukiwaniu ukrytej żyrafy, czyli Hubertus* w Ranczo Palomino
(relacja jak zwykle subiektywna)
Sobotni poranek 4 listopada 2006–
Wioska Żukowicka przeciera oczy i niechętnie chowa nos pod ciepłą kołdrę. Zima.Drzewa
stoją zażenowane nagłą nagością. Pelargonie w skrzynkach, jeszcze wczoraj
purpurowo ciepłe –zwisają smętnie nagle poszarzałe. Kran w stajni ozdobiony
soplem jakby miał katar i zgubił chusteczkę. Samochody kulą zmarznięte koła w
letnich oponach. Konie nie obute jeszcze na śliskie drogi. Tylko tłuste koty
przechadzają się w zimowych futrach i dumnie mrużą ślepia- one wyczuły
nadejście chłodów.
Wzdychamy i wyciągamy z szaf
najcieplejsze ubrania. Nie ma rady-dziś Hubertus i trzeba brać się za bary z
własną słabością.
Pod Rancho Palomino kłębią się
konie. Zaprzęgi ustawiają się w szyku. Master- Jola Lubera daje znak i
wyruszamy. Cos tam podśpiewujemy, ale brzmi to jak ochrypłe krakanie wron.
Wiatr przeszywa na wskroś.Z ulgą docieramy do lasu – tutaj znacznie cieplej.
Już jest słynna Żukowicka kapliczka.
Półokrągła jak maleńka muszla koncertowa z błękitną Matką Boską Fatimską.Objawiła
się tu chorej kobiecie.Inni mówią, że wyleczyła kogoś z alkoholizmu. Zaglądamy
tu często na cichą modlitwę wśród drzew.Powierzamy swoje kłopoty. Nasze konie
skubią tu trawę –też troszkę świętą. I wracamy uskrzydleni.
Dziś w kapliczce króluje święty
Hubert. Pokrzepiamy się troszkę różnymi napojami, policzki się różowią i
ruszamy dalej. Prosta piaszczysta droga przez las zachęca do galopu. Jeźdźcy
ruszają energicznie-za nimi puszcza się w pogoń Treser dwukółką.
Trzymam się pazurami tego
zaprzęgu a Treser woła:
-Dusiu! Ja drogi nie widzę! Nic
nie widzę! – Piasek spod kopyt zasypuje nam oczy.
-Jest dobrze! Jedź!- Krzyczę,
chociaż mam czapkę uszankę całkiem opadającą na oczy a okulary zaszły mi parą.
-Poooszłaaa! –Woła Treser do Buni
i unosimy się nad drogą jak upiorny ogon komety,przelatując nad wystającymi
korzeniami –z taką prędkością,że pędzące za nami
achałtekińce robią się płaskie w
pełnym zapamiętania cwale.
Paulina Lubera dopełnia corocznej
tradycji wysiadając w locie z siodła, ale spada jak kot na cztery łapy.
Lis z rodziną chowa się głębiej w
norze i z politowaniem puka się w głowę.
Zaprzęgi-te normalne-bezpieczne
dołączają do nas. Wracamy.Uff…
I już konie schowane do stajni i
pozawijane w derki.
Przechodzimy do drugiej fazy
operacji – bigos etc. Z naciskiem na etc.
Gospodarze dwoją się i troją,żeby
nas ogrzać i nakarmić. Tumany śniegu wpychają dym z kominka do baru, który
przyjdzie chyba nazwać „Pod wędzonym piklingiem”. Oczy mamy czerwone jak stado
królików albinosów, ale humory dopisują.
Master Jola Lubera – ogłasza
poszukiwania lisa. Dzieci mają za zadanie znaleźć lisa ukrytego w Rancho
Palomino.
Wracają,każde z pluszową żyrafą
……
Oczy im lśnią ze szczęścia.
Taka niespodzianka.
- Przepraszam, ale lisów ani na
lekarstwo nie było. Zatem kupiłam żyrafy-tłumaczy Jola.
A mnie się podoba-bo cały ten
dzień jest taki nierealny. Nawet płonące żyrafy by nikogo nie dziwiły.
Czas płynie gdzieś obok.Między
stołami stoi koń z kolczykiem w uchu. Na nim siedzi Alex Jarmuła gra na gitarze i śpiewa. Koń najspokojniej w
świecie sięga sobie, co jakiś czas do cukiernicy i przytula chrapy do ucha
swojego Pana.
Pan ekscentrycznie ubrany –
skórzany uniform wysadzany srebrnymi czaszkami. Długie, siwe włosy. Groźnie wygląda,
ale prawdziwą naturę zdradzają łagodne oczy-no i spokój konia.
-Dziewczyny i Chłopaki pijemy za
Kentucky! –wznosi toast Alex.
I znów roztacza ten swój
niepowtarzalny Czar. Gra i śpiewa i jakby świecił w tej mrocznej śnieżycy. Przysuwamy
się bliżej, żeby się przy nim ogrzać.
Za oknem pojawia się na chwilę
cichy cień zmarłego niedawno Pana Starzyka naszego niezapomnianego sąsiada. Już
nie wygraża nam kościstą pięścią jak za życia-tylko uśmiecha się dobrotliwie.
Patrzy jak tańczymy w szalonych
podskokach – banda dziwaków,którzy za progiem zostawili powagę jak mokre
parasole .I rozpływa się wśród płatków śniegu.
Wracamy do domów a droga ucieka
spod nóg wijąc się jak wąż.
W hoteliku Roleski Ranch pali się
w kominku. Ciepło i cicho.
Zasypiam i słyszę jak deszcz dzwoni o szyby a z Ranczo
Palomino wśród wycia wichury dobiegają dźwięki gitary.
Anna Piróg Komorowska
*Hubertus
- nazwa święta
wzięła się od patrona myśliwych Św. Huberta.
Obchodzi on swoje imieniny 3 listopada. Od późnego średniowiecza, tego dnia
(lub w innym wyznaczonym przez organizatorów terminie), miłośnicy koni i
członkowie kół łowieckich spotykają się na organizowanych w całym kraju
imprezach zwanych Hubertusem. Uroczyste obchody tego święta pierwszy raz odbyły
się w 1444 r.
Z początku były to huczne polowania z nagonką i psami. Zwycięzcą łowów był ten
myśliwy, który jako pierwszy mógł pochwalić się trafieniem lisa. Ta tradycja
przetrwała do dzisiaj, ale teraz ma charakter "bezkrwawych" łowów
tzw. pogoni za lisem. Lisem jest jeździec z przyczepioną do ramienia lisią
kitą, goniony przez pozostałych uczestników imprezy. Zwycięzcą zostaje ten, kto
pierwszy zerwie "lisią kitę".(Wikipedia)