Hecho en Mexico!


Na początek małe sprostowanie dla przyjaciół, do których doszedł mój mail powiadamiający o wyjeździe do Boliwii: Nie pojechałem! Też żałuję, ale nie mogłem bez Was!
Pojechałem za to do Meksyku.

Najpierw do Frankfurtu, potem 12,5 godz. Jumbo Jetem do Mexico City. Bardzo miły lot tylko strasznie ciasno w tym olbrzymim samolocie! Na szczęście część drogi lecieliśmy przy ładnej pogodzie i mogliśmy podziwiać Grenlandię, Nową Funlandię, Kanadę, Stany. Mogę też powiedzieć, że byłem 11 km od Minneapolis, Kansas City... Tylko w górze! Potem lądowanie w samym środku morza świateł! Miasto Meksyk zamieszkuje 25 milionów ludzi! Na dokładne opisanie wrażeń z pierwszego kontaktu z tym miastem niezbędne byłby urządzenie do emisji zapachu, a właściwe smrodu! Oczywiście spaliny, ale nie tylko. Przez pierwszy dzień nie wiedziałem, co to jest. Dopiero drugiego dnia w czasie kolacji... no tak to po prostu Tortilia, placek z mąki kukurydzianej! Jest obecny wszędzie! To znaczy placek do każdego posiłku i woń w każdym miejscu. Zwiedzanie miasta zostawiliśmy sobie na koniec pobytu na początek wystarczyła nam podróż taksówka do hotelu i wynajmowanie samochodu! Znajomość języka angielskiego pewnie by pomogła, gdyby ONI chcieli go rozumieć, ale woleli zalać nas potokiem słów hiszpańskich, a na zakończenie dodać już zrozumiale: more money! Straszne? Nie to tylko miasto Meksyk! 25 milionów ludzi miłych, życzliwych, uśmiechniętych. Tylko tych parę sępów żyjących z naiwności Gringo. Wraz z dwoma przyjaciółmi stwierdziliśmy, że nie dla nas biura podróży, nie dla nas tłumy, my sami! No nie do końca. W pół drogi do Guadalajary, w miejscowości Morelia, miała na nas czekać Pani Tola na stałe mieszkająca w Meksyku. Znów nieoceniony okazał się Internet, bo tam właśnie znaleźliśmy adres mailowy Pani Toli. Wynajętym Dodgem jedziemy więc płatną autopistą nr 15 (autostradą) do Moreli. Już w pierwszej miejscowości o nazwie Toluca, zabłądziliśmy i wylądowaliśmy na zwykłej drodze krajowej o numerze... 15! Wprawdzie zamiast jechać dwie godziny do Morelli jechaliśmy sześć, ale widoki! Park Narodowy de Barnica przypomina nasze Sudety, ale góry są wyższe, doliny głębsze, drogi węższe i bardziej pokręcone, sosny (12 gatunków) pachną niesamowicie. Stan Michoacan to prawdziwe góry powyżej 2000m n.p.m. Wieczorem dotarliśmy do Moreli, miasta w bardzo hiszpańskim klimacie. Monumentalna "kolonialno-barokowa" zabudowa całego miasta zmniejsza perspektywę i wydaje się, że to małe miasteczko, a mieszka tu ponad 500 tys. ludzi. Pani Tola czekała już na nas. Wyśmienita kolacja (tylko czemu tak pali!) i ciekawe opowieści o Meksyku kończą drugi dzień pobytu po drugiej stronie świata. Ciekawych opisu zabytków odsyłam do przewodnika Pascala, strona 515. Tylko nie wierzcie w ceny! W zasadzie oprócz opisów zabytków nic się nie zgadza! Od zebrania wiadomości do wydania przewodnika często mija rok, albo dłużej, a w takim państwie jak Meksyk to strasznie długo!
Korzystam wreszcie z możliwości i pytam : Pani Tolu , gdzie tu są kowboje, Indianie, konie, rodeo? Odpowiedź trochę zbija mnie z tropu: Wszystko jest tylko trochę inaczej niż to sobie wyobrażamy w Europie. A rodeo nazywa się Jaripeo, jeżdżą nie kowboje tylko Charro. No i zobaczę jutro, czyli maniana... . A jutro były piramidy w Tzintzuntzan, w Ihuatzio, wioski Indian Purepechas. U Indian były konie łażące luzem po drodze, dosiadane na oklep przez małych pastuszków, albo z workiem siana jako siodłem pod starszymi. Koniki małe, zarośnięte (tam też jest zima, tylko 25o w dzień, w nocy jest naprawdę zimno - góry!), o wyglądzie szkapiny poczciwiny. Potem było miasteczko Patzcuaro, jedzonko, tequila, jezioro, wyspa Janitzio, zwiedzanie, potomkowie Indian Taraska. Szczegóły - polecam Pascal. Kamera w ciągłym ruchu, brak czasu na zdjęcia. Brak porządnego obiektywu jeszcze nie raz da się we znaki! Znów kręta droga przez wyżynę. Kierunek Guadalajara. Rozglądam się. Są konie! Rzeczywiście dużo, całe stada pasą się na zrudziałych (zima) łąkach. Trudno rozeznać rasy. O ten to na pewno Quarter! Mamy mało czasu, jedziemy szybko, zanim zdążę wyszukać aparatem koniki, już zniknęły za zakrętem, za krzakami. Czasem przy drodze stoi konik, łeb zwieszony, nie je, nie rozgląda się, stoi. Jak to mówi Alex :"Taka bidusia!" Wszystko naokoło "bidne". Zabudowa "garażowo- altankowo-zagrodowa" i butelki plastikowe, i śmieci, i półciężarówki (większość nowa!), i śmieci, i butelki plastikowe, i butelki plastikowe, i butelki plastikowe. Niedługo w Meksyku będą tylko śmieci, ścieki i butelki plastikowe! Wreszcie autopista, na poboczach... butelki plastikowe! Dosyć! Guadalajara jest bardzo ładna, chyba najładniejsza w Meksyku, chociaż mieszka tu ponad półtora miliona ludzi. Oddycha się lżej - tylko! 1540m n.p.m. i spalin jakby mniej? Jest niedziela. W każdym mieście w niedzielę jest Jaripeo! Arena jak do corridy. Kilkunastu Charros dosyć długo rozgrzewa konie. Na widowni niewielu ludzi, to tylko eliminacje. Wszyscy jeźdźcy ubrani są w podobne stroje, kapelusze tak typowe dla Meksyku. Przyglądam się koniom, ich rzędom. To co w westowym siodle jakie znamy jest ukryte, obszyte skórą, wymoszczone, tu jest na wierzchu! Wypolerowane drewno. Horn - płaski dysk o średnicy 10-15cm! Dużo srebra. Wędzidło to oczywiście czanka, ale daleka od regulaminów NQHA. Często dolne części są połączone, tworzą jakby duże U pod szczęką konia. Od tego jeden łańcuszek ok. 20 cm i dopiero dalej wodze trzymane oczywiście w jednej dłoni. Każdy z koni ma dodatkowo na pysku coś w rodzaju bosala przywiązanego krótką linką do napierśnika. Zaczyna się konkurs. Prezentacja zespołów. Orkiestra strasznie hałasuje. Pierwsza konkurencja: w wyznaczonym białą kredą prostokącie wykonać sliding stop, cofanie, kilka spinów w lewo, spiny w prawo. Zwroty na zadzie w miejscu czyli takie pól obrotu spinowego, tylko 180 stopni i zatrzymanie dokładnie w osi. Raz w lewo raz w prawo. Zawodnicy prezentują raczej słaby poziom, ale kilku jest świetnych. Ich wyniki decydują. Druga konkurencja , łapanie młodych koni na lasso. Do areny przylega szeroka na 30 długa, na 50 metrów arena. Wzdłuż jej dłuższego boku, przy samym ogrodzeniu pędzą koniki. Charros na koniach stoją co kilka metrów. Rzut lassem. Coś nie tak. Wreszcie wrzask aplauzu. Konik złapany za obie tylne nogi, w pęcinach, skacze nieporadnie! Teraz rozumiem. Wszystko trwa strasznie długo, jest gorąco, nikt się nie śpieszy. Przygotowania ciągną się do znudzenia. Nowa konkurencja, tylko o co chodzi? Rozgrzewka. Byczki pojedynczo wypadają z zagrody, pędzą wzdłuż długiej ściany, jeździec napiera koniem przyciska byczka do bandy. Pędzą obok siebie. Charro pochyla się łapie byka za ogon, przekłada nogę przez rękę, zapiera na zadzie byka, koń przyśpiesza. Szarpnięty za ogon byk zostaje gwałtownie obrócony tyłem do pierwotnego kierunku, wykonuje salto, wali się ciężko na ziemię! Przez chwilę nie bardzo wie co się dzieje. Na szczęście nic mu nie jest, wstaje i truchtem biegnie do końca areny. Na ścianie namalowane co 10 m pasy. Kto prędzej przewróci byczka, jest lepszy. Następny zawodnik przewrócił byka już po 15 metrach! Zwierz grzmotnął o ziemię! Nie wstaje. Pomocnicy powoli podchodzą, ciągną za ogon, kopią!!! , nic. Podjeżdża Charro z długą tyką, dotyka lekko byczka, ten zrywa się i na szczęście cały, biegnie do wyjścia. Już wiem co to za tyczka. Pracowałem kiedyś w cyrku, widziałem jak tym tresowano słonie. Na końcu pręta są dwie elektrody, kiedy się je zewrze... Prąd to nie przelewki nawet dla byka! Już mi się tu nie podoba! Ujeżdżanie byków jest już takie jakie znamy. Inny jest ciąg dalszy. Kowboj spada lub zsiada (sic!) z byka i zajmują się nim trzej Charros na koniach. Właściwie to dwóch próbuje go spętać przy pomocy lasso. Pierwszy łapie byka lassem za szyje drugi od tyłu, od spodu, za zad. Trzeci siedzi na koniu na środku areny i wywija lassem. I to jak wywija! Nad głową, z boku, z tyłu, z przodu. Delikatne ruchy nadgarstka. Jest na co popatrzeć, a konik sobie stoi, łeb zwieszony, czasem ogonem lekko machnie... Znów narzekam, ten cyfrowy aparacik jest do d...! Dobrze, że kamera ma dobry zoom!
Pół dnia łazimy po mieście, odwiedzamy z 10 sklepów, trochę zakupów: kapelusze, koszule Wrangler, klamry. Tylko ostróg brak! A miały być takie ładne, srebrne! Ale to przecież niedziela, czynne są sklepy dla turystów.
Jedziemy dalej sami. Teraz to już lenistwo. Po drodze czynny wulkan de Colima. Palmy kokosowe bananowce, Pacyfik. W Barra de Navidad błogie lenistwo. Szukam koni. Są! Do wynajęcia na plaży, w hotelu. Przynajmniej mają zwykłe westowe siodła, w pysku znane snaffle bits.
Potem znów 1000 km w aucie, zepsuła się klima, a naokoło suchy pusty kraj (tylko butelki...). Miasto Meksyk. Piękny i obrzydliwy. Poranna cisza w Teotihuacan. Wschodzące słońce zza Piramidy Słońca. Tego nie wolno opisywać, to trzeba zobaczyć.
Hecho en Mexico - wyprodukowane w Meksyku.
Andrzej Pałka



Strona główna


WesternSport.pl - DTA Sp. z o.o. ul. Karmelkowa 29, 52 - 319 Wrocław
tel.: (071) 343 83 23, fax: (071) 342 71 71
mail: informatyka@dta.com.pl