HUBERTUS 2007 Stare Żukowice
Subiektywna relacja Lestera-Leszka- konia w kropki
No i nie zabrali mnie ze sobą!
Jak zwykle!
A ja już w piątek WIEDZIAŁEM! Coś
się szykowało.
Najpierw poszli umyć Orszę. To
moja siwa koleżanka. To znaczy siwa pod spodem, bo zawsze wkłada wiele wysiłku,
żeby siwiznę ukryć.Kokietka. Po cichu marzy, żeby być kasztanką i stale się pacykuje,
czym popadnie. Lubię zadbane klacze, ale jej kosmetyki bywają czasem zbyt
aromatyczne. Szła jak na stracenie i udawała, że bardzo kuleje. Nie pomogło. Wróciła
niemal błękitno biała,zawinięta w derkę i drżąca z urazy. W nocy słyszałem jak
zacierała siwiznę.
Wypatruję mojego Pana. Nie ma. Ludzie
coś o jakiejś Amelce mówią i się uśmiechają. Ciekaw jestem, kto to taki.
Podobno to przez nią Pan nie przyjedzie.
No a ludzi w Roleski Ranch jest dziś
więcej niż zwykle. Wysoki Pan w okularach i młody brunet z Janiowego Wzgórza, którego
nazywali Lisem, ale chyba im się cos musiało pomylić?
Lisa widuje tu czasem jak
wieczorem zakrada się pod kojec psa i się z nim przekomarza.
Ludzie kręcą się ożywieni, wyciągają
siodła i uprząż i smarują ją czymś o dziwnym zapachu. Śmieją się i gadają. Tylko
Pani Ania jakoś tak smutno na mnie spojrzała przy karmieniu. I jak zawsze
pocałowała mnie w chrapy.Ech...Ten mój różowy pysk to działa na kobiety.
No a rano wyprowadzili na wybieg tylko
mnie i Teodora.Jak przechodziłem obok stajni Figara –dawałem mu znaki, ale on udawał,że
mnie nie widzi. To mój stary kumpel, ale czasem mu odbija. Warkoczyki na
grzywie i ogonie.Wielka mi rzecz.No, przyznaję, niezłe były-ozdobne, ale żeby
zaraz zadzierać nosa?
Jakbym zechciał, moi Państwo tez
by mi zrobili.
Na wybiegu nawet było fajnie-
dużo miejsca,nikt się nie kłócił i nie kopał.Sanskryta- naszego Szefa,
zaprzęgli i nie miał, kto, jak co dzień pilnować porządku.Łaziliśmy sobie z
Teodorem i nawet się do mnie odzywał. Zwykle jest zamknięty w sobie. Tylko
czeka i czeka na swoją Panią i podobno nawet ją woła przez sen.
Chodzę sobie, zatem i udaję,że
nic nie widzę, ale cały czas pod rzęs spoglądam, co się dzieje. I widzę: od
Pana Tadzia jedzie furmanka. Pan Tadzio w marynarce, –czyli szykuje się święto.
Miałem rację. A szosą pędzi kobyła sąsiadów i też furmankę wlecze.
Nagle z bramy Rancho Palomino, na
zieloną jeszcze łąkę, zaczęły wysypywać się konie. Piękne, kolorowe, lśniące. Ze
wszystkich ośrodków. Naliczyłem blisko trzydzieści pod siodłem.I czarna Bunia z
dwukółką i nasz Szef z polówką.I od Pana Olka cała grupa.Nawet jeden Pan
podobny do kogoś z obrazu-taki z wąsami siwymi.Ludzie wystrojeni odświętnie.
I ruszyli! I jadą! A Pan Tadzio
gra na organkach!
A my tu z Teodorem jak te dwie
sieroty stoimy!
No to pomyślałem -Może jednak
zauważą?
-Teoś! Lecimy! Biegaj! – mówię i
sam pędzę.
Nie na oślep, równiutko, nogi
podnoszę jak andaluz, ogon wysoko. Sprawdzam kątem oka- wszystkie kropeczki mam
na miejscu. Wolta, zatrzymanie, wolta, zatrzymanie. Teo się zorientował i też
leci obok.Jakbyśmy niewidzialny zaprzęg ciągnęli.
-Równo, kurczę,równo biegnij! Nie
wyprzedzaj mnie!- upominam.
Do licha, nie widzą nas! Wołam! Biegnę!
Może jednak zawrócą?
Gdyby Figaro tu był… jego zawsze
udaje mi się wpędzić na ogrodzenie i uwolnić się. Ale on tam w oddali z tymi
warkoczykami ,nawet nie spojrzy w moją stronę. Że też prąd musi tak kopać w tych linach…. Próbowałem
wiele razy i już wolę nie dotykać. Teo jest za sprytny, żeby nim ogrodzenie
zerwać. Wpycham go lekko, ale się wymyka i zerka urażony tym swoim ludzkim
okiem.
No nie zabiorą mnie. Już to
czuję. A ja się nadaję! Umiem. Rozumiem. Wiem. Ja się przydam, albo, chociaż
tylko popatrzę sobie. Nie będę przeszkadzał. Słowo honoru.
A oni już w polach. Coraz dalej. Komuś
spadł kapelusz. Ja bym chętnie podniósł.. Konie w równiutkim szyku. Bryczki na
końcu. Mniej spokojnie. Szef ,jak widzę, wyrywa się do przodu. Tak to z nim
bywa –zawsze mu się jego kariera sportowa przypomina. Piana z niego płatami
leci. A mówią, że ślązaki są takie zrównoważone. Bunia jak zawsze opanowana i
karna. Furmanki odstają coraz bardziej. Nasze wiejskie sąsiadki najwyraźniej
nie dają rady.
O! Coś tam się dzieje! Nie widzę
dobrze! No ładne rzeczy! Koleżanki się kopią. Kara z łaciatą. Czyli Salva i
Marsylia. Jak to baby! A ja bym tak grzecznie sobie szedł…No może Figara bym
cichutko szturchnął za te warkoczyki.
O! Pan w kapeluszu na ziemi!
Kuleje! Jakiś taki blady!
Szef już stoi dęba. Chyba urwał
uprząż. Prowizorycznie ją sztukują sznurkiem.
Pana w kapeluszu na furmankę
kładą! Pan Tadzio gra na organkach a pasażerowie idą pieszo.
Biegam już sam, bo się Teo obraził
i powiedział, że już mnie więcej nigdy nie posłucha. Poszedł się tarzać, bo się
spocił. Ze mnie też się leje.
Oj! Krzaki ich już zasłoniły.
Wołam-cisza. Tylko słychać jak mi serce dudni.
Resztę już w stajni mi
opowiedział Pelwan. Wrócił dumny jak paw z kolorową wstążką przy ogłowiu..
Było ognisko. Pan Olek przemawiał
i grał na trąbce. Potem gonili tego Pana Lisa a on uciekał i o mało się Pelwan nie
zderzył z Lubą i ona mu po rosyjsku coś nawymyślała,ale nie zrozumiał do końca.
A potem Pan Wojtek Lubera urwał Panu Lisowi z rękawa kawałek prawdziwego lisa,
ale Pelwan nie wiedział, dlaczego wszyscy ludzie się z tego cieszyli i bili brawo.
Prawdziwy lis pewnie się mniej ucieszył. I jakaś pani spadła.
A Panu w kapeluszu krew z nogi
leciała. I na koniec wkoło ogniska po polanie pędzili.I śmiali się wszyscy i
byli dla siebie bardzo mili. Jak dawniej.
I Orszula w drodze do domu, na
Hubertusowej łące w lesie, się swojej amazonki pozbyła. Ale tak bardziej na
żarty-bo Orszula jest z natury łagodna. Może za to mycie się zemściła? Tak jakoś wyszło. Chyba dobrze, bo Pan Andrzej
się cieszył i mówił, że zarobiła butelkę dla Pana Doktora.
Jeszcze długo w noc pachniały
ogniska i pieczona kiełbasa, grała muzyka.
Chyba jakiś ważny Człowiek
odjeżdżał na dłużej-bo Ludzie smutni byli i zamyśleni.
A ja się schowałem w sianie i
starałem ukryć łzy rozczarowania. Ale potem pomyślałem, że za rok to na pewno
mnie zabiorą ze sobą i po namyśle siano słone od łez zjadłem. W końcu pełny
brzuszek to najważniejsza sprawa dla konia.
„Tania”
Anna Piróg Komorowska
2007-11-03
Stare Żukowice