Trochę jak w kinie.
(Roleski Ranch- Klimaty)
- otwieram oczy, bo słonko
zaczyna łaskotać mnie w nos a ptaki za oknem niecierpliwie się przekrzykują. Piąta
rano. Telefon śpi spokojnie na stoliku obok łóżka. Wychodzę cichutko, żeby go
nie zbudzić. Miejski nawyk ustawiania budzenia jest mi na wsi zbędny jak inne
miejskie przykrości.
Zielone poranne powietrze działa
jak łyk absyntu. Aż się w głowie kręci od tych zapachów wiejskiego poranka.
Nuta świeżego siana dominuje nad zapachem róż i koni. Jaskółki tną powietrze
nad moją głową.Psy podbiegają zadowolone, że będą miały towarzystwo do spaceru.
Koty-nieczułe na urok poranka przewracają się na drugi bok z obrażonymi minami
na swoim posłaniu. Posłanie mają na naszej półce z butami – wedle, której można
mieć wrażenie, że mieszka nas tu, co najmniej setka. Każda para butów mogłaby
niejedno opowiedzieć.
Nie zaglądam jeszcze do stajni,
żeby niecierpliwe żądanie śniadania przez konie nie pobudziło wszystkich w
ośrodku.
Pan z ochrony jak czarny cień
dyskretnie sprawdza, kto to snuje się o świcie po podwórku, ale widząc, że to
jak zwykle ja –znika bezszelestnie.
Czajki wywijają koziołki nad
pastwiskiem, bażant przechadza się w poszukiwaniu ślimaków a trznadle balansują
wśród gałęzi brzóz jak żółte kulki. Sroki i sójki obserwują mnie czujnie z
czubka sosny, ale znają mnie i powstrzymują ostrzegawcze skrzeczenie.
Siadam na drewnianych schodach z
kubkiem kawy i cieszę się ciszą.
Pora karmienia- niebieskooki
uśmiech Wieśka i jego łagodne ruchy – budzą konie i zaczyna się niecierpliwe
grzebanie nogami i ciche rżenie.
Wstaje nowy letni dzień w Roleski
Ranch. Kolejno wypełzają z resztkami snu na rzęsach –Treser, młodzi zawodnicy i
stali pensjonariusze.Pachnie kawa, szumi woda we wspólnej łazience.
Rozbrzmiewają poranne żarty. Clint Ramsey też wychodzi ze swojej rezydencji i mruży
oczy do słonka.
-Hi, how are You?– mówi krocząc
do stajni tym swoim kowbojskim krokiem i macha mi ręką.
Pora brać się za jeździectwo. I
to na serio i to dla przyjemności. Wzdychamy, wyciągamy szczotki, siodła.
Wzdychamy na równi klasycznie i westowo. Wzdychamy tak trochę nieszczerze bo
każdy cieszy się ,że zaraz wsiądzie na konia.
W hali do jazdy konnej panuje
miły chłód. Pliszki rdzawe buszują pod sufitem.Jeździmy wkraczając w plamy
słońca wyznaczone świetlikami w dachu. Jeszcze przez godzinę będzie panowała tu
cisza, która z biegiem dnia ustąpi miejsca stukaniu kopyt i tumanom kurzu
wzbijanych przy pracowicie trenowanych elementach reiningu. Lśniące konie i ich
jeźdźcy, kłębiąc się na tle kolorowych bannerów, jak co dzień wykonają swoje
sportowe zadania.
W tym czasie inne konie wędrują
na pastwiska. Prowadzone po kilka – spokojnie kroczą –mieniąc się przeróżnymi
maściami. Najmilsze dla oka są dwa obrazki- tegoroczne źrebięta z mordkami
słodkimi jak cukiereczki i Alf –czarno biały tinker – godnie kroczący na
włochatych nogach kiwając swoją brodatą głową.
No i na razie wcale nie jest jak
w kinie, prawda? Jest zwyczajnie, jak w każdym porządnym ośrodku jeździeckim.
Filmowe sceny dopiero się
pojawią.
Na przykład w postaci ogromnego
czarnego Rolls Royce z gwiazdami na suficie, którym przyjadą tu Państwo,
Rolescy- Rodzice. Limuzyna budzi respekt i każe oczekiwać pasażerów z innej
rzeczywistości. Tymczasem pojawia się para miłych i bezpośrednich ludzi
ubranych sportowo –i zaraz zaczyna swoją inspekcję. Kontrolują czy nie potrzeba
nam niczego do szczęścia, czy każdy nakarmiony, wyspał się, czy zdrowy.
Rozciągają swoją rodzicielską troskę na całe rancho. Pan Marek z poważną miną
dogląda spraw technicznych a Pani Zosia oddaje się ulubionemu zajęciu
pielęgnacji zieleni. Krążą na rowerach i dyskretnie czuwają nad całością. Zięby
zerkają na nich z drzewa.
Kolejne auto –czarne, terenowe
już od rana stoi na podwórku – Kasia w asyście swoich jamników jest na
posterunku. Niestrudzona Szefowa. W dłoni nieodłączny napój energetyzujący nie wiedzieć,
po co, bo jej energią można by oświetlić pobliskie miasto. Wszędzie jej pełno –
nic nie umknie jej uwadze. Krąży z poważną miną miedzy stajnią, hotelem,
restauracją i budynkami gospodarczymi wydając instrukcje. Wygląda groźnie, ale
każdy, kto ją zna wie, że to pozory. Wystarczy jeden uśmiech i jej zielone oczy
rozbłyskują zdradzając pogodną naturę.
A teraz z innego filmu: z nieba
zaczyna dochodzić mruczenie silników –zza ściany lasu wyskakuje niewielki
samolot i wita nas zgrabną ewolucją. Awiacja to wielka pasja Pana Marka.
Nad podwórkiem wzbijając kurz
zawisa śmigłowiec – przepięknie pomalowany –lśni jak kula ognia.
A znad lasu już słychać zdyszane
sapanie czerwonego balonu. Wieczorem oświetlony jak ogromna żarówka –sypnie na
pożegnanie deszczem sztucznych ogni.
Ogromny błotniak polny kołuje nam
nad głowami zdumiony tym latającym towarzystwem. Para kruków niespokojnie
nawołuje swoje dzieci zwabione widokiem na niebie.
Konie pasą się spokojnie,
przyzwyczajone do takich atrakcji. Do kina chadzają rzadko, chociaż Lestera była
bym skłonna o to podejrzewać.
Rancho zaludnia się i zakwita
kolorowymi ubrankami dzieci na placu zabaw, warczą quady, przemyka jak
pomarańczowa błyskawica jeździec na krosowym motocyklu. Ktoś ćwiczy jazdę na
segwayu. Pachnie kebab, kręcą się lody włoskie, z restauracji słychać brzęk naczyń.
Z głośników płynie muzyka. Psy ze
smutnymi minami śledzą ten obraz ze swojego kojca. Czas ich biegania nastanie
wieczorem. Część koni drepce w karuzeli, ktoś w roundpenie próbuje połączenia.
Na podwórku pojawiają się jeźdźcy powracający z terenu z głowami pełnymi
zielonych leśnych wrażeń. Opowiadają o napotkanych sarnach, lisie, zającach,
wielobarwnych szczygłach .Meldują o nowych śladach dzików i sukcesach
budowlanych bobrów. Toczy się konny zaprzęg. Dudek przemyka się cichutko swoim
motylim lotem. W tym roku może się nawet pochwalić uważnemu obserwatorowi dwójką
dzieci. Ktoś przy wtórze szalonego śmiechu ląduje z pluskiem w basenie. Ktoś
inny wlecze się z brzękiem ostróg zmęczony trudnym treningiem. W stajni pracuje
kowal przybijając świetliste podkowy. Konie wymaszerowują kolejno z myjki
rozsiewając zapach szamponu. Mieszają się ludzie z różnych pokoleń i środowisk i
znajduje się miejsce dla każdego. Dzień mija jak w kolorowym kalejdoskopie albo
w kinie właśnie.
Konie wracają do stajni, jedzą
kolację i powoli zapada cisza zaburzona jedynie kojącym dźwiękiem żucia siana. Z
restauracji dobiega gwar rozmowy i śmiech.Sowa przeciera oczy i bezszelestnie
wyrusza na łowy.
Rodzina nietoperzy udaje z pewnym
powodzeniem ptaki- po zmroku wszystko jest możliwe . Żaby rozpoczynają koncert
w stawie - urzeczone księżycem odbijającym się w wodzie. Koty porzucają
wylegiwanie się i biegną chyłkiem na polowanie. Psy zasypiają po wieczornym
obchodzie. Błyska latarka ochrony. Stopniowo gasną światła i tylko nocne
latarnie wyznaczają zamglone kontury budynków. Rancho zasypia i miarowo
spokojnie pochrapuje .
Kładę się do łóżka i wpatruję się
w niebo usiane gwiazdami przez okno w suficie. Rozmyślam jeszcze chwilę o tym
jak szare byłoby nasze życie bez tego miejsca i szybko zasypiam bo śpieszno mi
znów wstać o świcie.
Kraków/Stare Żukowice 2008-06-19
„Tania” Anna Piróg Komorowska