Mighty Ducks Are the Champions

 

Sąd nakazuje młodemu i ambitnemu prawnikowi, Gordonowi Bombayowi - zatrzymanemu za jazdę po spożyciu alkoholu - by podjął się opieki nad grupą niesfornych, nastoletnich hokeistów. Mimo początkowych wątpliwości Gordon przyjmuje posadę trenera. Mali sportowcy wybierają dla swojego zespołu nazwę "Potężne Kaczory"...

 

No i potem jest już jak w wielu amerykańskich filmach. Jest grubas i okularnik i dziewczynka i upośledzony i afroamerykanin.I Trener „z przeszłością” –taki cyniczny i zgorzkniały. Stają w szranki z zawodowcami,których gubi rutyna lub pycha i po wielu dramatycznych perypetiach, kiedy już wszystko wisi na włosku –wygrywają, bo prowadzi ich dobro,przyjaźń i tak dalej.A Trenerowi przypominają, co jest w życiu ważne i przywracają wiarę w podstawowe wartości.

Znacie takie filmy? Znacie.Na pewno. Były ich dziesiątki.

No, to mogę zacząć opowiadać o II Rajdzie Długodystansowym Płaskowyżu Tarnowskiego?

Znów będzie to relacja subiektywna i bardzo wycinkowa, –zatem proszę się nie obrażać, jeśli kogoś pominę.

 

 Nasza Szkapa na małoPolskich Dróżkach

 

Zrobiliśmy sobie naszą drużynę- Mighty Ducks. Trochę inną niż w hollywoodzkich scenariuszach,ale wiadomo-życie pisze samo te lepsze historie.

Nasza Szkapa – przeraźliwie chuda o ekscentrycznym wyglądzie hiszpańskiej tancerki flamenco. Nasza Zawodniczka – zatopiona, na co dzień w swojej ważnej pracy, przed rajdem nerwowo szperająca w Internecie w poszukiwaniu wiadomości na temat tej dyscypliny sportu. Manager Drużyny-na, co dzień mąż Zawodniczki – skupiony,uzbrojony po zęby w GPS, pojemnik na wodę i całą masę akcesoriów. Treser – najstarszy, doświadczony, –co to zęby na koniach zjadł. Wojtek-nasz lekarz weterynarii in spe* -specjalista od pomiaru tętna i ciętych ripost. Bunia- sanitariuszka,niezawodna w trudnych chwilach- w aureoli rudych włosów. Szef drużyny –jeszcze malutki, –ale już mówiący Ania,Ania, Ania… na konie i osoby miłe sercu.

No i ja – kronikarz z Bożej łaski.

I. Bramka weterynaryjna

Klacz wypucowana na błysk góruje nad królewskimi arabami. Rozgląda się na boki i dostojnie kroczy. Wygląda trochę jak żyrafa wśród zwiewnych antylop.

Zawodniczka biegnie u jej boku –wyróżniając się urodą i dzielną miną.

- Noooo…. Co za piękny koń-mówi lekarz weterynarii.

- Komplemenciarz z Kolegi-myślę sobie.

- Poważnie. Idealny koń do rajdów-powtarza z uporem lekarz,wlewając nam w serca kroplę nadziei.

Wracamy i pokrzepiamy się potajemnie odrobiną alkoholu. Szef drużyny pociąga sok Kubuś wprost z butelki wcale się z tym nie kryjąc.

II. Start-

Zawodniczka pojawia się rano w stajni i na palcach czyści Klacz, żeby nas nie obudzić.Ale i tak się zrywamy. Treser poucza nas, wspomina swoje starty –krąży nad nami utykając i najbardziej się denerwuje. Wojtek wstaje zaspany i coś tam nieprzyjaźnie mruczy pod nosem. Manager przynosi Szefa powtarzającego:Ania, Ania, Ania i uśmiechającego się pogodnie.

Na starcie kłębią się już konie. Zawodowcy w pełnym rynsztunku. Jednolite stroje, własny namiot i profesjonalne miny. Zawodnicy i konie prężą mięsnie. Układają plany.

Nasza Mighty Ducks wkracza nieśmiało ogrzewana uśmiechami naszych przyjaciół,ale i oni miny mają niepewne. Tylko Klacz nic sobie z zamieszania nie robi – jakby zdziwiona tym, co się wokół niej dzieje. Zalotnie błyska tym, co ma pod ogonem do arabskiego gniadego araba – fundując mu dodatkowe emocje.

Wyruszają i po chwili niebieskie rękawiczki naszej Zawodniczki rozpływają się w porannej mgle.

III. 18 Kilometr.

Eee tam, zdążymy –nie ma się, co śpieszyć- powtarzamy sobie.

Mam GPS i mapę – uspokaja Manager

Znamy drogę – dodaje Treser.

Ale i tak pospiesznie dźwigamy baniak z wodą i pakujemy do auta pół siodlarni. Biegamy  w kółko.Jedyna  Bunia nie traci głowy

- Do wozu! –Dyryguje Manager –jak w zakazanym obecnie w Telewizji Publicznej, pewnym kultowym serialu wojennym. Tylko Szarika nam brakuje do kompletu.

GPS wskazuje z niezachwianą pewnością, że 18 kilometr jest za…650 metrów! Mapa okazuje się za szczegółowa i nie umiemy jej przeczytać. Zostaje Treser i jego znajomość terenu. Czas biegnie nieubłaganie.Manager zaczyna mieć wielkie oczy,my kłócimy się z Treserem,Wojtek przysypia na tylnym siedzeniu,Szef drużyny chętnie possałby palec-ale wie, że nie wolno i tylko patrzy bystrymi oczkami ze swojego fotelika.

No i zgubiliśmy się.Czas biegnie.Żaden telefon nie ma zasięgu. Znikąd pomocy. Manager wybiega na skrzyżowanie i z wyciągniętą w niebo ręką szuka telefonem nitek połączenia. Oczy ma już jak dwa spodki. Treser miota się za kierownicą. Ja wymądrzam się nieznośnie. Bunia i Szef bawią się na tylnym siedzeniu. Ogarnia nas rozpacz. Wszystko zawisa na włosku jak w każdym filmie tego typu.

-Zadzwońcie do Andrzeja Pałki, on jest tu w pobliżu i wie gdzie trzeba jechać. Przyjedzie po nas i po kłopocie- rzuca sennie Wojtek.

Jesteśmy uratowani. Po chwili pojawia się odsiecz i doprowadza nas na miejsce. Jest! Kapliczka! Wszystko się zgadza. Zdążyliśmy.

Pojawiają się konie. Jedne cwałem inne kłusem. Para białych arabów ma przed sobą jeszcze długa drogę. Pędzą na złamanie karku. Jest i nasza Zawodniczka i inne nasze koleżanki. Poimy zdrożone konie, przemywamy je wodą.

Jest Doktor z wilczą kitą i swoją magiczną nalewką. Aplikuje nam ją cierpliwie po kieliszku,przywracając rumieńce i uśmiechy. Potęga medycyny…

Wojtek demonstruje potęgę weterynarii i świeżo nabyte w letniej sesji umiejętności-badając konie.

Poimy Zawodniczkę napojem izotonicznym dla sportowców dajemy jej cukierki na poprawę humoru-ale ona i tak się uśmiecha tym razem już naturalnie.

Ruszają w drogę powrotną i my też pędzimy na metę. Po drodze –niespodzianka.Nasza Zawodniczka wraz z naszą koleżanką idą sobie przez wieś spacerkiem pieszo obok swoich wierzchowców i gadają w najlepsze jakby prowadziły psy na poranną kupkę.

-To jest PROFESJONALIZM w każdym calu!- Zachwyca się Treser.

Ja powątpiewam-bo jakoś nikt inny tak nie robi.

IV. Meta

No i koniec. W samo południe przekraczają linię mety. Jeszcze badanie i możemy zacząć się rzucać sobie w ramiona. Wyniku nie znamy,ale to przestaje być ważne.

Klacz rozgląda się jakby pytając-, Co dalej? Gdzie was jeszcze mam zawieźć moja bando dziwolągów?

A mnie rzuca kose spojrzenie na temat:

-Co? Nie wierzyłaś we mnie?

Odchodzę zawstydzona. Konie umieją czytać w myślach i czasem bywa to denerwujące.

V. Zakończenie

Wszyscy zbierają się wieczorem przy grillu. Są organizatorzy-umęczeni okropnie. Są lekarze weterynarii bardzo uroczyści, jest Pani Sędzia w odświętnym stroju. Ekipy zawodników w pełnej gali.

Nasza Zawodniczka błyszczy urodą i kowbojskim kapeluszem.

Jesteśmy na podium! Brązowy medal –tym cenniejszy, że srebrnego nie przyznano-są dwa złote.Czyli taki brązowy, ale posrebrzany. Ustąpiliśmy tylko prawdziwym zawodowcom. Mighty Ducks zmienia się w Dream Team i świętuje odbierając gratulacje od przyjaciół. Biegniemy do stajni na sesję zdjęciową. Tylko Buni już nie ma. Znikła dyskretnie-jak to ona. Łzy kręcą się w oczach.Ciepłe aż parzą policzki. Tylko Szef się śmieje i klaszcze aż mu fruwają paluszki.

Zwycięża dobro i przyjaźń. Jak to w takich filmach.

Koniec.

Napisy:

 

Obsada:

Nasza Zawodniczka:Ewa Kowalska Sołek


Nasza Szkapa- Luba


Manager Drużyny –Paweł Kowalski


Szef Drużyny-Karol Roch Kowalski


Treser-Andrzej Pyrek


Bunia- Magdalena Potocka


Wojtek-Wojciech Piróg


Subiektywny sprawozdawca-Anna Piróg Komorowska

 

W pozostałych rolach - pozostali.

fotki ekipy....

 

 

*in spe w przyszłości; spodziewany.-Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego




Strona główna